Rankiem obudziły go bliźniaczki,
szarpiąc jego ramię delikatnie, jakby w obawie, że będzie na nie zły za
pobudkę. Odrobinę był, ale kiedy otworzywszy oczy, zobaczył przed sobą dwie
pary błyszczących niewinnie oczu od razu, o tym zapomniał.
– Loueh, zrobisz nam coś do
jedzenia? – jęczały błagalnie.
– A gdzie Lottie? – zapytał i
zamrugał kilkakrotnie oczami, żeby przystosować się do światła.
– Poszła gdzieś z koleżankami –
burknęła Phoebe, zakładając ręce na piersi. – Jak zwykle są ważniejsze…
– I nazwała nas głupimi fciokami!
– dodała oburzona Daisy.
– Ćwokami! – poprawiła druga.
– Tak, tak!
Louis westchnął głęboko i zrzucił
z siebie kołdrę, a bliźniaczki zeskoczyły z jego łóżka i poleciały pierwsze na
dół. Bez specjalnego pośpiechu Louis założył na siebie koszulkę znalezioną na
wierzchu w torbie i spodnie od dresu, które przewiesił wieczorem na oparciu
krzesła. Kiedy zszedł do kuchni, obie dziewczynki siedziały ze
zniecierpliwieniem na stole.
Po raz pierwszy – odkąd musiał
wsiąść do pociągu zamiast jechać samochodem – żałował, że Zayn nie przyjechał
razem z nim. Kucharz z niego wybitny nie był, ale przynajmniej jego jajecznica
nie była chrupka od fragmentów skorupki. Louis miał w kuchni dwie lewe ręce i
kiedy dziewczynki zażądały owsianki, nie wiedział nawet, za co się zabrać. Czuł
się jak upośledzony, słuchając ślepo poleceń wydawanych przez Phoebe na zmianę
z Daisy.
– No zagotuj mleko, a potem dosyp
płatki – poinstruowała surowo Daisy.
– Zwariowałaś? Najpierw się gotuje
mleko, a potem nim zalewa płatki!
– Ale co to za różnica?
– Ty nic nie rozumiesz! –
dramatyzowała Phoebe, zeskakując ze stołu. – Masz szczęście, że chociaż jesteś
ładna!
Louis roześmiał się pod nosem,
słysząc ich niesamowicie poważną kłótnię. Siostry zawsze poprawiały mu humor,
zwłaszcza bliźniaczki. Przypominały mu o tych naiwnie beztroskich czasach w
dzieciństwie, kiedy największym dramatem życiowym była mama przycinająca brodę
zamkiem od kurtki.
Postanowił zaryzykować i żeby
żadna nie czuła się urażona, wsypał płatki owsiane do zimnego mleka i zagotował
wszystko razem. O dziwo, udało mu się niczego nie przypalić, co przyprawiło go
o tak ogromną dumę, że przez chwilę rozważał przyrządzenie na obiad pieczonego
homara w mandarynkach. Na szczęście ochota ta szybko przeminęła, gdy Phoebe po
degustacji swojej porcji zawołała:
– Ble! Niesłodkie!
– Fcioku! – zawtórowała w
niezadowoleniu Daisy.
– Ćwoku! – poprawiła Phoebe i
wstała, kierując się w stronę szafek kuchennych.
Ze sprytem wskoczyła na blat i
sięgnęła do górnej szafki, gdzie znajdowały się rzeczy najwyraźniej nienadające
się do przechowywania w lodówce. Wyciągnęła z niej syrop klonowy oraz miód.
Trzymała tak obie butelki w rączkach, uważnie lustrując etykietki wzrokiem.
Wyglądało to dość niebezpiecznie, więc Louis jednym susem znalazł się obok i
przytrzymawszy Phoebe za plecy, zdjął ją z blatu, a następnie postawił na
kafelkach. Phoebe niczym nie wzruszona pomaszerowała z powrotem do stołu i
podsunęła siostrze jedną z butelek, po czym obie doprawiły swoje owsianki.
Na schodach rozległy się kroki i
po chwili w kuchni pojawiła się Fizzy w bladoniebieskiej pidżamie, przecierając
zaspane oczy. Nie zawracając sobie głowy przywitaniem, ruszyła do lodówki i
otworzyła ją w oczywistym celu eksploatacji. Nie znalazłszy jednak niczego, co
przykułoby jej uwagę, zerknęła w miski bliźniaczek.
– Nie, proszę, nie każ mi znowu… –
wyjąkał Louis, widząc zainteresowanie na jej twarzy.
– Hej, spokojnie, nie jestem
dzieckiem – wydęła policzki. – Umiem sobie zagrzać mleko. Nie to, co te dwie…
– Jesteś zazdrosna, bo tobie Loueh
nie chce zrobić śniadania! – zawołała Daisy z cwaniackim uśmieszkiem i włożyła
pełną łyżkę do ust.
Odwrócona do nich plecami Fizzy
przez chwilę stroiła głupie miny, przedrzeźniając ją. Louis był jednak
uradowany, że nie musiał ponawiać swoich kuchennych rewolucji.
Boże, jak dobrze, że pizza na
obiad zawsze w zupełności je satysfakcjonuje.
Problem obiadu, choć rozwiązany na
wstępie, okazał się jednak nieważny, bo po śniadaniu obiecał zawieźć Fizzy i
bliźniaczki do dziadków na drugi koniec miasta. Że też nie mogli ich do siebie
wziąć na noc. Przynajmniej nie musiałby jechać taki kawał z Londynu tylko po
to, by popilnować ich przez jeden dzień. Louis był przekonany, że to jeden z
niewinnych pomysłów Marka na uprzykrzenie mu życia. Nie zdziwiłoby go, gdyby rzeczywiście
okazało się to prawdą. Z drugiej strony może to mama szukała pretekstu, żeby
chociaż na chwilę zobaczyć swojego syna? Tylko dlaczego zwyczajnie nie
zaprosiła go na weekend, kiedy była w
domu?
– Gotowe? – zawołał, biorąc kluczyki
do samochodu Jay z miski na szafce w przedpokoju.
W odpowiedzi usłyszał głośne
protesty bliźniaczek, rozpoczynających standardową sprzeczkę o to, która bluza
jest czyja. Fizzy wyprzedziła je w przejściu i obrała drogę na podjazd, więc
Louis otworzył auto i wyszedł za nią na taras. Wkrótce Daisy i Phoebe również
opuściły dom i pobiegły w podskokach zająć swoje miejsca na tylnych
siedzeniach. Louis zamknął drzwi frontowe i wsiadł za kierownicę.
Wsunął telefon
w półeczkę pod radiem i już miał odpalać silnik, kiedy rozległ się krótki
dźwięk symbolizujący nową wiadomość. Wywracając oczami, odblokował ekran i
spojrzał na nadawcę. Numer nie był zapisany w kontaktach, ale serce podskoczyło
mu do gardła, bo wiedział, kto to.
07969588103:
Tak podejrzewalem... Jak dlugo Ci zajmie droga na dworzec w Doncaster?
Drżącymi dłońmi kliknął w
odpowiedź i wytypował:
Ja:
a skad podejrzenie ze mam zamiast ci to oddac?
Jego siostry zaczęły się już
niecierpliwić tak długim czasem oczekiwania w bezczynności, więc udał, że
zapomniał czegoś z domu i wbiegł z powrotem na górę do swojego pokoju.
Wyszperał spod materaca czarny notatnik, żeby nie wracać z pustymi rękoma. Choć
wiedział, że to nie był tak naprawdę powód, dla którego postanowił go wziąć ze
sobą.
W międzyczasie przyszła kolejna
wiadomość.
07969588103:
Napisales do mnie, co znaczy, ze musiales otworzyc moja zgube. Z kolei ludzka
ciekawosc nie pozwolilaby nic nie przeczytac. A skoro juz czytales, to
odczuwasz teraz litosc i jest Ci mnie szkoda.
Treść tego SMS-a zabrzmiała tak
gorzko i cynicznie, że coś dziwnego zacisnęło się wokół żołądka Louisa. Czy
litował się nad nim? Odczuwał współczucie? Nie był tego do końca pewien. Na
początku był zaintrygowany jego postacią. Chłopiec z pociągu owiany był mgiełką
fascynacji i tajemnicy. Teraz, po przeczytaniu jego myśli zapisanych na białych
kartkach notesu, czuł nieodpartą chęć poznania go bliżej, dowiedzenia się o nim
wszystkiego. Nie o jego chorobie, ale o nim samym.
Zerknął na
zegarek pod licznikami.
Ja:
daj mi pol godziny
Chyba nigdy wcześniej tak bardzo
się nie spieszył, a przynajmniej nie w konkretnym celu. Był spięty, a ręce przez
cały czas nerwowo zaciskały kierownicę. Po drodze złamał chyba wszystkie
możliwe przepisy drogowe, łącznie z przekroczeniem prędkości, wymuszeniem i
kilkukrotnym przejechaniem na czerwonym świetle. Fizzy ciągle upominała go
zaniepokojona, żeby uważał, a bliźniaczki pisnęły kilka razy, kiedy zbyt
gwałtownie zahamował.
Chociaż pokonanie trasy z ich domu
do dziadków o tej porze na ogół zajmowało prawie pół godziny, już po piętnastu
minutach dziewczynki z ulgą, ale i pozostałościami przerażenia na twarzach,
wysiadły z auta. Pomachał im na pożegnanie i obiecał, że przyjedzie po nie po południu, po czym ruszył z całkowicie niezamierzonym piskiem opon w stronę
miasta, pozostawiając trójkę sióstr w osłupieniu na podjeździe przed domem
dziadków.
Oczywiście, że nie wyrobił się na
czas. Było to niemożliwe i podświadomie wiedział o tym z chwilą deklarowania
pory, o której będzie na miejscu. Dopiero ponad dziesięć minut po czasie
zaparkował przed wejściem na dworzec.
Wszedł do hali i rozejrzał się
dookoła. Wszędzie kręciło się pełno ludzi, to wkraczających na poszczególne
perony, to schodzących z nich. Hala była głośna i ogromna, i pomimo starań, nie
mógł wypatrzeć nigdzie burzy loków, które zapamiętał z pociągowego przedziału.
Zaczynał wątpić, że chłopak w ogóle tu jest i to uczucie nasilało ucisk na
żołądku. Wyciągnął z kieszeni spodni komórkę, żeby napisać do niego. Rzucił
jeszcze ostatnie spojrzenie na szerokie drzwi wejściowe i wtedy dostrzegł
charakterystyczną czuprynę. Puścił się pędem w tamtą stronę, starając się go
nie zgubić. Jednak pech chciał, że jakaś kobieta na niego wpadła i kiedy
podniósł się, stracił go z oczu.
– Kurwa – zaklął pod nosem.
Usłyszał piknięcie telefonu, który
cały czas trzymał w ręce.
07969588103:
Jak scena z filmu... Ale nie w te strone, poczekalnia
Odwrócił gwałtownie głowę w stronę
wskazanego przez nadawcę miejsca. Jakieś dwa metry od niego, na trzeciej ławce od
kas biletowych siedział po turecku chłopak, a jego orzechowe loki opadały
niesfornie na oczy wpatrzone w niego niepewnie.
Serce zakołatało Louisowi w
piersi, kiedy zbliżał się do niego niezdarnym krokiem. Wreszcie stanęli przed
sobą.
– Umm... – wymruczał nieśmiało
chłopak. – Cześć.
– Cześć – odparł Louis, nie
wiedząc, co innego mógłby powiedzieć.
W zasadzie na moment zapomniał w
ogóle, po co tu był. Stał jak wmurowany w posadzkę i wpatrywał się bezwstydnie
chłopaka z zaciekawieniem. Zastanawiał się, czy gdyby o niczym nie wiedział,
domyśliłby się, że jest śmiertelnie chory? Na pewno nie. Nie domyślił się tego,
kiedy spotkał go w pociągu. Wyglądał przecież jak normalny nastolatek. To nie
jest tak, że osoba chora ma na czole wypisane „umieram”.
Coś jednak w nim było, co
sprawiało, że Louis miał ochotę tak po prostu go przytulić. Nie chodziło o jego
chorobę. Nie było to spowodowane faktem, że Louis mu współczuł. Po prostu
chciał go przytulić, jakkolwiek dziwnie by to nie wyglądało.
– Czy mógłbym...? – zapytał,
zerkając na czarny notes, który Louis ściskał kurczowo w obu dłoniach razem ze
swoim telefonem.
– A-a-a! – przystopował go Louis.
Poczuł się o wiele mniej spięty, kiedy uświadomił sobie, że chłopak też się
denerwował, dlatego mógł sobie pozwolić na odrobinę typowej dla niego
przyjaznej złośliwości. – Poczekaj, może najpierw wypadałoby zainicjować jakąś
luźną pogawędkę, zanim przystąpisz do interesów?
– To trochę niezręczne – wyznał,
kiedy Louis usiadł obok niego. – Rozmawiać z tobą ze świadomością, że wiesz o mnie
chyba wszystko, a ja nie znam nawet twojego imienia.
– Jestem Louis.
– Harry.
– Wiem.
Harry jęknął cichutko z
zawstydzeniem.
– Wiem, że wiesz.
Na całym dworcu rozbrzmiał
komunikat zapowiadający wkrótce odjazd pociągu do Cardiff i jakaś para,
zaskoczona, pospieszyła na peron drugi, ciągnąc za sobą wspólnie trzymaną
walizkę na kółkach. Louis pomyślał, że przecież poszłoby im sprawniej, gdyby
facet sam ją poniósł.
– Więc, dworzec kolejowy? –
zagadał, lustrując spojrzeniem chłopca siedzącego obok. – Dlaczego akurat tu?
Harry tylko wzruszył ramionami.
Jego szmaragdowe oczy obserwowały wjeżdżający na stację pociąg ekspresowy.
Wyglądał jak dziecko wpatrzone w zabawkową kolejkę, którą rozłożyło razem z
tatą na podłodze w pokoju.
– Okej, wiesz, mógłbyś mi w końcu
zacząć odpowiadać normalnie! – zirytował się żądny jego uwagi. Znów powtarzała
się sytuacja z pociągu. Wyciągnął notatnik na wyprostowanych rękach i
przyglądając mu się z zainteresowaniem, dodał: – Czy mam sobie sam poszukać
odpowiedzi?
– Proszę, nie – odezwał się,
przenosząc wzrok na Louisa. – N-nie czytaj już…
Na jego bladą twarz wpełzły
rumieńce i Louis przyznał, że to było urocze.
– Więc?
– Sam nie wiem. – Wzruszył
ramionami. – Nawiedziła mnie taka dziwna myśl, żeby spotkać cię w podobnych
okolicznościach, co za pierwszym razem. A głupio było poprosić o spotkanie w
pociągu...
Ta odpowiedź zabrzmiała szczerze i
Harry był nieco nią skrępowany. Louis widział, że sporo go kosztowało
wypowiedzenie tych słów na głos. Jakby uzewnętrznianie własnych myśli sprawiało
mu nie lada kłopot.
– Przepraszam, to głupie, co
powiedziałem – dodał po chwili zastanowienia, rumieniąc się i spuścił głowę w
dół, a jego twarz przysłoniła kurtyna loków.
Louis zastanawiał się, jakie są w
dotyku. Zdusił w sobie pokusę sprawdzenia tego i odparł lekko:
– Hej, wcale nie. Szczerze mówiąc,
nigdy nawet o tym nie pomyślałem. To by było całkiem fajne, co? W stylu,
„Musimy poważnie porozmawiać, spotkajmy się w najbliższym pociągu do
Manchesteru”. I wtedy masz pewność, że nikt ci nie zwieje podczas rozmowy. No,
przynajmniej do najbliższego przystanku. Wtedy już nigdy nie będziesz mógł go
zobaczyć.
– Chyba że zostawi w przedziale
coś, na czym jest zapisany jego numer... – mruknął gorzko Harry. Nawiązanie to
nie miało większego sensu w tym kontekście, ale Louis podchwycił temat, bo w
końcu było to coś, co Harry sam z siebie zarzucił.
– A drugi jest prześladowcą i nie odpuści
sobie wykorzystania tego faktu.
Ciche parsknięcie śmiechu z
dosłyszalną nutką zażenowania wydobyło się z ust Harry’ego. Jego uśmiech
natychmiast zniknął, a przez jego twarz przeleciało milion różnych emocji,
przez złość, żal, gorycz aż po obojętność i zrezygnowanie. Louis wiedział, o
czym myślał chłopak, a przynajmniej wydawało mu się, że wiedział. I w jednej
chwili pewna świadomość uderzyła w niego z taką siłą, że przygwoździło go do
drewnianej ławki. Była to jedna z tych chwil, o której jeszcze wtedy nie
wiadomo, jak wielki wpływ będzie miała na dalsze życie. Ułamek sekundy, który
okazuje się przełomem, zmieniającym się wszystko. I teraz kiedy o tym pomyśleć,
to właśnie był ten moment, począwszy od którego nic już nie miało być takie
samo.
Bo Louis nie chciał, żeby ten
uśmiech kiedykolwiek znikał.
– Zanim ci to oddam, musisz coś
wiedzieć – spoważniał nagle, prostując się nerwowo na swoim miejscu, a jego
stanowcze spojrzenie spoczęło na szmaragdowej parze błądzących wzrokiem gdzieś
po podłodze oczach. – Chciałbym powiedzieć, że tak naprawdę nie zajrzałem do
środka, bo szanuję cudzą prywatność. Chciałbym być jedną z tych osób. Żebyś
pomyślał o mnie coś w stylu: „Wow, ten chłopak jest naprawdę niesamowity”. Ale
prawda jest taka, że ciekawość zżarłaby mnie od środka, gdybym tego nie zrobił.
Nie czytałem dużo, przysięgam… To było dziwne, bo myślałem, że nigdy cię już
nie spotkam, a teraz siedzisz obok i oboje czujemy się chyba mega niezręcznie,
co? Tak, więc, słuchaj, Harry. Niezależnie od tego, co tutaj nawypisywałeś… A
właściwie całkowicie od tego zależnie… – zaczął się plątać, gubiąc tą pewność
siebie, która przed chwilą się z niego wylewała i żałując, że w ogóle pozwolił
tej jednej myśli na zawładnięcie sobą. Ale nie wycofał się. Nigdy się nie
wycofuje. – Cholera, chodzi mi o to, że jeśli chcesz odzyskać swoją własność,
jest jeden warunek.
– J-jaki? – Harry otworzył szeroko
oczy, w końcu decydując się na niego spojrzeć.
Uśmiechnij się. Żyj. Zostań.
– Pozwól, żebym nauczył cię żyć.
Między nimi zapadła cisza, która
wdawała się wygłuszać cały hałas i gwar związany z zatłoczonym dworcem
kolejowym. Ani jedno, ani drugie nie słyszało nic, poza biciem własnego serca.
Wpatrywali się sobie w oczy, Louis w niecierpliwym oczekiwaniu, a Harry z
pożerającą go niepewnością.
Louis zaczął gorączkowo rozmyślać,
że może wcale nie postępuje dobrze, może jego zachowanie jest zbyt
irracjonalne, że w zasadzie sam nie wie, co robi ani do czego zmierza. Może
Harry uzna go za psychopatę, który przyczepił się do niego, nie wiadomo
dlaczego i nie chce mu dać spokoju. Może każe mu spieprzać i zostawi go na tej
głupiej ławce, patrząc z pogardą.
Ale coś w środku tak bardzo go
tknęło, że nie mógł odpuścić. Nie pojmował faktu, jak taka krucha, ale zdrowo
wyglądająca istota może być śmiertelnie chora. Nie chciał, nie mógł pozwolić na
to, żeby jego ostatnie chwile życia miały barwę szpitalnych ścian i strukturę
trzystu osiemnastu kafelków podłogowych.
Oczy Harry’ego pociemniały i
chłopak powoli podniósł się z ławki.
– W takim razie możesz to
zatrzymać – powiedział pusto. – Nie chcę uczyć się żyć, mając świadomość, że na
długo mi się to nie przyda.
Louis miał wrażenie, że jego
własne serce upadło z impetem na podłogę. Szybko jednak je podniósł i z upartością
pobiegł za nim. Chwycił go za ramię, zmuszając, żeby się odwrócił. Nie zrobił
tego, więc Louis powiedział do jego pleców:
– Co nie znaczy, że masz spędzić
pozostały ci czas na uczeniu się umierania.
Harry odwrócił głowę w jego
stronę, powoli, jakby w zwolnionym tempie. Jego oczy były szeroko otwarte, a na
twarzy wymalowane zdumienie, jak gdyby ktoś właśnie odsłonił mu widok na
zapierający dech w piersiach pejzaż, który przecież od zawsze znajdował się za
jego oknem.
Korzystając z jego osłupienia, Louis wręczył mu skórzany dziennik i posławszy mu uśmiech ze skrytą pod nim obietnicą niechybnego spotkania, odszedł w kierunku szerokich drzwi.
powiem całkiem szczerze - zakochałam się od pierwszego zdania. Mimo, że zaczęłam czytać od końca..na pewno nadrobie to co mnie ominęło. Już wiem, że ta opowieść jest cudowna. Wiem także, że uwielbiam Twoj styl pisania. Jestem pod niesamowitym wrażeniem. Nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów. Czuję, że dzięki Twojemu opowiadaniu jeszcze bardziej pokocham Larry'ego. ;)
OdpowiedzUsuńbardzo Cię proszę o info o nowych, a ja cofam się w czasie, by nadrobić stracone rozdziały.
lasthopefanfiction.blogspot.com - Louis.
talefanfiction.blogspot.com - Harry.
ogromne buziaczki.
z niewiadomych powodow placze sobie.
OdpowiedzUsuńcudownie piszesz i po prostu ta historia zapowiada sie cudownie i djfjzjxnsjb lece dalej czytac :")